O tym, że od adaptacji lepiej się trzymać z daleka - Egzorcyzmy Marii


Pomyślałam sobie, że z wiekiem powinnam trzymać  swoje agresywne zen na wodzy. Nie dlatego, że może być niebezpieczne dla osób postronnych, ale raczej z powodu, że niepotrzebnie się denerwuję, karzę się za głupotę innych. I to się udawało. Do czasu, gdy w antykwariacie wygrzebałam jednotomówkę wydaną przez nieistniejące już wydawnictwo Taiga. Okładka taka se, wiejąca kiczem tych gorszych mang dla nastolatek, ale łudziłam się, że to pewnie pozory, bo Taiga wydała przecież takie „Pet shop of horrors” (naprawdę fajna seria, która niestety się w Polsce nie przyjęła), czy „Walkin' butterfly” (klimatem bliska lubianemu przeze mnie „Paradise Kiss” od Ai Yazawy). Kupiłam. Zmarnowałam dychacza i się wkurzyłam sakramencko. Dlaczego? Ano posłuchajcie. W tekście pojawią się spojlery i szczerze mówiąc nie wiem, czy po mojej opinii w ogóle zechcielibyście po to dzieUo sięgnąć.

Przyrzekam uroczyście sobie i Wam, że jeśli kiedykolwiek napotkam na komiks, gdzie bohaterowie na okładce poubierani są w mhrrrhoczne mundurki przypominające odzienia Zakonu Bojowego Imienia Jakiegoś Japońskiego Czegośtam pod wezwaniem Ghothic Lholithy i tytuł przedstawiony jest jakąś silącą się na licealny mrok czcionką z obowiązkowym krzyżem, to tałatajstwa nie ruszę. Tak mi Perunie dopomóż i wszystkie demony ze słowiańskiego panteonu. Ale ok, okładka jest jednym z nielicznych plusów, o ile nie jedynym, tej publikacji. Bo jeśliby tylko odgiąć obwolutę, przyjrzeć się kolejnej ilustracji i wziąć się za lekturę... Nie, to złe. Bardzo złe, aż na samo wspomnienie skręca. Aż to z siebie wyrzucę. Nie musicie dziękować.

Żyła kiedyś egzorcystka, Catherine Crow, której bali się zarówno ludzie, jak i demony.
Jeden z demonów, Azazel, nałożył na jej ród straszliwą klątwę.
Każdy kolejny potomek klanu Crow...
... umierał śmiercią nienaturalną w wieku czternastu lat.
(wstęp do mangi, pogrubienie moje)

Jakimś dziwnym trafem ród w ogóle nie wygasł. No prawie. Na tym świecie pozostała bowiem czesząca się i ubierająca jak Chii z „Chobits” CLAMPa trzynastoletnia Maria Crow. Zatrzymajmy się na chwilę. Wszyscy w rodzince umierają w wieku lat czternastu. Wszyscy, bo klątwa. Innymi słowy, by ród swój przedłużyć, Mariolka musiałaby nosić już pod sercem potomstwo, ale raczej tak się nie dzieje, bo kobieta w ciąży raczej by się na widok byle chłopca jak nastka nie rumieniła, a Marie się to zdarza. Czeka sobie zatem Maria na śmierć (choć robi to na swój sposób aktywnie), bo czternaście lat skończy wkrótce, ród wygaśnie, a panienka ukłuje się w palec... wróć, nie ta bajka.
Ale wróćmy do wątku, skoro już wyszła dziura w logice. Jest sobie trzynastoletnia Marie, która wraz ze służącym jej demonem Urielem przybyła niedawno do Tokio (jak w sumie chyba w większości mang. Wiem, w amerykańskich filmach jak nie rozwalają Waszyngtonu i ratują prezydenta, to obijają się po jakimś Los Angeles, a w Japonii co rusz wszystkich do stolicy ciągnie), bo rzekomo tu ma się dopełnić jej przeznaczenie. Fajno, Kamui z radosną ferajną w 1999 roku też tu po przeznaczenie przybył (X-1999). Dziewczyna pierwsze kroki kieruje do seminarium dla egzorcystów imienia świętej Balbiny (o ile takowa święta rzeczywiście jest w KK uznawana, to na jakikolwiek ślad szkoły/uczelni/seminarium pod tym wezwaniem w Tokio nie odnalazłam), którego uczniowie spędzają dnie na noszeniu sutannopodobnych ghothyckhich mhundhurkhów, przycinaniu różyczek, wyglądaniu jak fancy bishoneni (śliczni chłopcy), podlewaniu różyczek, wiązaniu nieletnich egzorcystek, wąchaniu różyczek, łażeniu po dormitorium, podziwianiu różyczek, okazyjnie przeprowadzeniu egzorcyzmu, błyszczeniu przy różyczkach. No, emocje jak na grzybach. Tyyle się dzieje. Oczywiście jest pan ogarnięty przystojniak przewodniczący, przystojniak-gamoń, cichociemny przystojniak o mrocznej przeszłości i mrocznych zdolnościach (czy ja nie nadużywam tu pewnego słowa?), rudy i przystojny maniak BDSM (z naciskiem na bondage), przystojniak z Watykanu z łańcuchem pod wargą (i jak się okazuje, jakiś mhroczny pan i władca Mariolki) oraz przystojniak demon. Zanosi się na haremówkę, czyż nie?
No to haremówki nie będzie. Podobno (sądząc po screenach) wszystkich tych wymienionych idzie poderwać w grze otome (skierowanej do kobiet) o tym samym tytule (na której zresztą komiks został oparty), ale nie spodziewajcie się tego w mandze. Chłopcy kupili Mariolce sukienkę na urodziny, Mariolka się popłakała z wzruszenia, deklarując chęć walki o swoje życie i bęc, koniec mangi. Serio. Ten komiks skończył się, zanim w ogóle opowieść nabrała tempa. Bo zamiast poważnych potyczek z demonami, walki o życie, otrzymujemy pierdogadki z dormitorium, bo przecież Maria taka słodka, a wokół niej tyle pięknych chłopców i kwiaty we włosach potargał wiatr, a wątki, z których serio można by było wiele fajnych elementów wycisnąć, zostały brutalnie olane.
Ogólnie w trakcie lektury nie mogłam odgonić wrażenia, że dostałam produkt będący debiutem autorki. Scenariusz jest ewidentnie słaby, mnogość postaci nie zostaje uzasadniona w jakikolwiek sposób, po prostu czyta się książkę telefoniczną, gdzie niemalże każdy rekord jest bez większego znaczenia. Dopiero później dowiedziałam się, że manga została oparta na grze, która przewiduje możliwość poznania każdej z osób (tego, że zawiązania romansu, nie muszę chyba dodawać). Nie wiem, według mnie autorka powinna raczej wybrać jakąś oś fabularną i się nią kierować, a nie starać się złapać wszystkie sroki za ogon, bo to nigdy nie wychodzi.
Autorka debiutantką nie jest. Znalazłam informację, że tworzyła fanowskie komiksy z uniwersum młodego czarodzieja z blizną na czole, wcześniej udzielała się też w jednej antologii. Wydane w Japonii w 2011 roku „Egzorcyzmy Marii” to jej ostatni oficjalnie opublikowany tytuł.
Kreska mnie nie porwała. Wiem, gdera tu teraz babsztyl, który sam bazgroli jak kura pazurem. O ile Uriel jest rzeczywiście fajnie narysowany, mroczny i takie tam (wstawcie tu sobie bełkot daleki od bycia napalonym fangirlem), to reszta wydaje się tylko tłem. Gromadką nijakich stworzeń w katolickich mundurkach w japońskim wydaniu.


Komentarze