Granty i smoki - czyli o zwariowanej rzeczywistości akademickiej


Wydawało mi się niegdyś, że po tym, co ujrzałam na korytarzach wydziału Anglistyki popularnej stołecznej uczelni, nie zdziwi i nie rozbawi mnie już nic, co ze studiami związane. Widziałam tam bowiem rzeczy, które – pozwolę sobie sparafrazować pewnego angielskiego dramatopisarza – nie śniły się naszym filozofom. Czasami odnosiłam wrażenie, że przeniosłam się do Świata Dysku i obserwowałam na żywo życie Niewidocznego Uniwersytetu znanego z prozy Terry’ego Pratchetta. Wspomnienia, gdy powracają, nieustannie mnie bawią, a osoby postronne pytają, czy tego nie wymyśliłam celem nadania rozmowie kolorytu. W końcu udało mi się kilka tekstów fantastycznych opublikować.

Postanowiłam jednak ponownie zaryzykować. Nie mam na myśli tylko podjęcia studiów magisterskich, lecz także zanurzenie się w lekkiej i zabawnej książce „Granty i smoki” Łukasza Kucharczyka.

Poznajcie Cilgerana – doktoranta metodologii nauk barbarzyńskich na Uniwersytecie Wielkobohaterskim imienia Kelta Niezwyciężonego. Bohater dokłada wszelkich starań, by zebrać wszystkie potrzebne na studiach punkty, jednak czasem czegoś brakuje, w związku z czym zmuszony jest ruszać w drogę, by dokonywać czynów niezwykłych, oczywiście w imieniu dobra nauki. I uzyskania niezbędnego zaświadczenia, bo czymże jest złoto i tytuły, gdy brakuje papierka? Towarzyszy mu niziołek Rorty Pragmaticbuck, student przed obroną licencjatu, który zmuszony jest nadrobić zaległości w ten sposób. Czy dlatego na twarzy gości mu grymas, jakby widział już wszystko? Jak można domyślać się po nazwisku, Rorty jest tą pragmatyczną stroną tandemu i czasami stara się ściągnąć na ziemię bujającego w obłokach Don Kicho… Cilgerana (wybaczcie, ale skojarzenie jak najbardziej na miejscu).

Na kartach powieści bohaterowie walczą ze smokiem, stykają się z olbrzymem od magicznej fasoli, od bandy czterdziestu plagiatorów próbują uzyskać latający dywan konieczny do organizacji konferencji, czy ścierają się z nawiedzonym akademikiem. I to nie wszystko. Wydawałoby się, że na niecałych dwustu stronach książki nie da się zmieścić wiele, jednak nic bardziej mylnego.

„Granty i smoki” to świetna zabawa przy odnajdywaniu mnogości nawiązań do mitologii, klasyki gatunku i popkultury. Romuald Pawlak pisał, że książkę można czytać i bawić się bez poszukiwania nawiązań do popkultury, jednak opowieść robi się zabawniejsza, gdy czytelnik smaczki wyłapie. Nie da się ukryć, że na twarzy pojawiał mi się uśmiech, gdy wyłapywałam nawiązania do takich klasyków jak „Władca Pierścieni”, uniwersum Świata Dysku, „Upiora w operze”, „Cudów i dziwów Mistrza Haxerlina” (Ksakserlin handlujący podejrzanymi specyfikami), „Opowieści z Narnii” i wielu, wielu innych.

Wydawało mi się zatem, że nic, co uczelniane, mnie nie zaskoczy, ale Kucharczykowi ta sztuka się udała. W trakcie lektury naprawdę się ubawiłam i chętnie sięgnęłabym po kolejną książkę osadzoną w tym uniwersum, o ile kiedykolwiek taka powstanie.

Zanim to jednak nastąpi, z pewnością powieść nominuję do Nagrody im. Janusza Zajdla za rok 2022, do czego też Was zachęcam, obowiązkowo po zapoznaniu się z treścią książki.

Komentarze