Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby mariaż światów
przedstawionych w „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood i „Neon Genesis
Evangelion”? Nie? Pozwólcie zatem, że zabiorę Was na wycieczkę do
futurystycznych starożytnych Chin – jakkolwiek szalenie to nie brzmi.
Ludzkości grozi zagrożenie zwane Hundunami. To ogromne
potwory, które nacierają na Mur Chiński i niszczą wszystko, co staje im na
drodze. Przeciwstawić się im mogą jedynie Poczwarki – wielkie maszyny pilotowane
przez dwoje młodych ludzi – chłopaka i dziewczynę. Jeśli teraz macie
skojarzenia z serią „Darling in the Franxx” (której nie polecam, bo w moim
odczuciu to straszna kupa z pilotowaniem mecha metodą „na pieska”), wyrzućcie
je z pamięci, bo Xiran Jay Zhao w swojej powieści funduje wam o wiele lepszą
jazdę.
Wspominałam o „futurystycznych starożytnych Chinach”.
Tubylcy dzielą się tu na wiele plemion, między którymi dochodzi do antagonizmów.
Jedni drugich uważają za dzikusów, ponieważ ci inni kultywują różne zwyczaje.
Lud, z którego wywodzi się Wu Zetian, jest patologicznie patriarchalny. Dziewczęta
mają przez sobą wyłącznie dwie akceptowalne życiowe drogi: albo zostać żoną i
rodzić następnych obywateli, albo zostać tak zwaną konkubiną-pilotką i zginąć w
walce w obronie ludzkości. Bo tradycyjnie giną głównie dziewczyny. Chłopcy może
dożyją wieku lat dwudziestu pięciu, ale w przypadku pilotek perspektywa nie
jest tak obiecująca. Można je poświęcać hurtowo – rodzina dostanie rentę, a
denatkę pożegna się z honorami jako tą, która wypełniła misję. No, zaszczyt jak
„siemasz, Wojtek”. Chłopak natomiast weźmie sobie następną, która najprawdopodobniej
polegnie w kolejnej bitwie z Hundunami.
Uważa się, że dziewczyny są słabsze, kruche, władają
mniejszą ilością energii qi, dlatego nie są w stanie dorównać męskim pilotom.
Mimo że przedstawicielki
płci żeńskiej wydają się strategicznie ważne dla przetrwania ludzkości,
traktuje je się przedmiotowo. Ojcowie paranoicznie bronią cnoty córek, nim te
wyruszą jedną ze wspomnianych wcześniej dróg. Oczywiście mogą oni używać wobec
dziewczynek przemocy, przecież córki mają być ciche, pokorne i posłuszne. W imię
zwichniętego poczucia piękna wolno deformować stopy (możliwe, że czytaliście
kiedyś o tym wyplenionym całkiem niedawno zwyczaju), bo to przecież podoba się
mężczyznom. Ogólnie „równowaga świata” budowana jest na przeświadczeniu, że „słaba
płeć” ma milczeć i się dostosować, bo tak zostało utarte.
I oto na scenę wchodzi koszmar wszystkich tych, co martwią
się „co ludzie powiedzą”. Wu Zetian wkrótce ma zostać konkubiną-pilotką u boku
słynnego Yang Guanga – genialnego pilota jednej z Poczwarek. Chłopca, który z
pierwszych stron gazet mógłby oślepiać śnieżnobiałym uśmiechem i zostawiać za
sobą tabun zemdlonych z zachwytu fanek.
Zetian jednak nie pada ze szczęścia. Jest doskonale świadoma,
że pilot-celebryta zamordował jej starszą siostrę, którą bohaterka zamierza
pomścić. Dlatego też pozostawiła chłopaka, który się w niej kocha i – jakby to
powiedział pewien smok z jednej z moich ulubionych kreskówek - „nasza dziewczynka
poszła mordować ludzi”. Bohaterka bardzo mocno przeżywa fakt, że w trakcie
bitew z Poczwarkami giną dziewczyny. Uważa, że jest to niesprawiedliwe.
Jak się możecie spodziewać, Zetian nie zginęła w trakcie
swojej pierwszej bitwy. Ku przerażeniu wszystkich – wojskowych i widzów –
dziewczyna wyniosła z Poczwarki trupa „cud-chłopca”, czym zasłużyła sobie na
znany z tytułu przydomek Żelaznej Wdowy. Nie może jednak samodzielnie prowadzić
wielkiego robota, mimo że zaczęto uważać ją za bestię. Dziewczyna zostaje
przydzielona do Li Shimina, uzależnionego od alkoholu pilota, który wzbudza
strach. Może zabrzmi to głupio, ale gość zyskuje przy bliższym poznaniu.
Nie ukrywam, że spodobał mi się koncept machin bojowych,
jakie pilotują bohaterowie. Napędzane są one energią czerpaną z umysłów dwójki
pilotów siedzących wewnątrz robota (dziewczyna jest obejmowana przez chłopaka i
nie, nie wygląda to jak w tej abominacji z „darling” w tytule). Jaźnie dwojga
przypadkowych pilotów przenikają się, nieraz gwałtownie ścierają. Bohaterowie
dysponują energią odpowiadającą jednemu z żywiołów: ziemi, wodzie, ogniowi,
metalowi i drewnu (nawiązanie do chińskiej filozofii Wuxing); dzięki czemu są w
stanie przekształcić pilotowaną maszynę w jedną z trzech form.
Przez większość czasu miło mi się też czytało samą Zetian.
Przemawiała do mnie jej złość, jej frustracja. Niemalże słyszałam jej krzyk
furii w swojej głowie, gdy palcem przełączałam na kolejne strony czytnika. Dałam
się kupić jej motywacji – zemście i chęci ochrony innych dziewczyn. Przemawiała
do mnie niemal punkowa walka z systemem (nie będę cytować, co się z systemem
robi, bo jak nie wiecie, to macie internety) i reakcja tych, którym stary
porządek był mocno na rękę. Dopiero, gdy opowieść skręciła nieco na romansowe
tory, mój entuzjazm opadł na chwilę. Niby trafiła się reprezentacja LGBT+, ale
chyba nie tego po tej książce oczekiwałam (ok, później ten wątek mi się „uleżał”,
ale przy początku czułam się nieco pogubiona). Chciałam dostać bohaterkę na
kształt „żelaznego anioła” z komiksowej serii „Battle Angel Alita” i częściowo
się udało. Nie poradzę, lubię silne babki, które buntują się przeciwko ustalonemu
porządkowi.
Na stronie osoby autorskiej zobaczyłam zajawkę następnego
tomu, co napawa mnie już pewną niecierpliwością (nie przyznam się, że
przebieram łapkami, bo chcę teraz) i na bank przeczytam tę książkę niedługo po
premierze. Nie będę mogła się doczekać, aż poznam ciąg dalszy opowieści o
bohaterach, bo… „Żelazna wdowa” skończyła się nieco „chamsko” (kto przeczytał
epilog, ten pewnie wie, jaki cliffhanger mam na myśli).
Tymczasem, dla kogo jest „Żelazna wdowa”? Zażartuję, że nie
dla optymistów, którzy wierzą, że ludzkość będzie w przyszłości radośnie pląsać
z kwietnymi wiankami na głowach i badylkami w dłoniach. Przyszłość w tej
książce jest mroczna, ale za to jak wciąga. Jeśli przemówiła do Was wizja z „Opowieści
podręcznej”, dajcie szansę dystopijnej historii Xiran Jay Zhao. Ja jestem pod
wrażeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz