Hellsing - czyli o powrocie do starych znajomych

 


Bezlitośnie przyszedł maj, a z nim matury, przez co wzięło mnie na wspomnienia. Lata temu na ustny egzamin z języka polskiego przygotowywałam prezentację o wizerunku wampira w kulturze – jak obraz krwiopijcy ewoluował na przestrzeni wieków. Analizowałam legendy, z jakich wykształcił się obraz samotnego pana zamku wykreowany przez Brama Stokera i jak z czasem ulegał zmianie chociażby do tajemniczego intruza, który ukąsił właściciela posesji w Nowym Orleanie. O miłości nastolatki do brokatu nie mówiłam, ponieważ tytuł ten nie był jeszcze tak popularny, mimo że pojawił się na rynku w tamtym okresie.

Jako nastolatka kochałam mangę i starałam się nawiązać także do tego medium. A że trafiłam na mangę sprawnie bawiącą się konceptem słynnego Draculi, powzięłam założenie, że muszę o Alucardzie nieco skonsternowanym paniom polonistkom z komisji opowiedzieć.

Nie odtworzę prezentacji sprzed lat (przygotowywałam ją wieczór przed egzaminem i nie robiłam żadnych notatek), ale pozwólcie, że przedstawię Wam pewnego wampira – tego w służbie Jej Królewskiej Mości, mimo że nie ma kryptonimu z numerkami.

 

Mała wioska na północy Anglii. Do Cheddars przybywa dziwny pastor, który za dnia nie wychodzi z kaplicy, a na eskapady pozwala sobie jedynie nocą lub w pochmurne dni. Podejrzany chłop, można rzec, jednak ten fakt nie zaalarmował mieszkańców. Nie spostrzegli niczego również tydzień po przybyciu duchownego, gdy wysłany do sąsiedniej wioski chłopiec nie wrócił. O intencjach przybysza przekonali się wtedy, gdy było już za późno. Po incydencie niemalże codziennie znikali następni. Dwa dni po zaginięciu ostatniego rada wioski i policja wybrała się do kaplicy, by wyjaśnić sprawę. Jednak nastała noc... Tak, przed finałem niezbyt długiej kolacji wszyscy, poza pastorem, mieli miny zdziwionego Pikachu.

Jakiś czas później wioska została otoczona przez kordony policji. Jak się miało okazać, bezradni mundurowi czekali na przyjazd przedstawicieli organizacji Hellsing. Członkowie tego stowarzyszenia od lat zajmują się eksterminacją wampirów i ghuli – ot, taki rodzinny interes. Jedni dziedziczą piekarnię, inni tłuką nieumarłych.

Wysyłanie do wioski policyjnego oddziału może było standardową procedurą, ale jednak niezbyt mądrym pomysłem. Większość funkcjonariuszy wampir poprzemieniał w bezrozumne kukły. Jakimś cudem została tylko przestraszona blondyneczka z pistoletem. Teraz stara się wydostać z tego piekła. Niestety, trafia na pastora, który postanawia ją posiąść (spokojnie, nie piszę o horrorze klasy daleka literka lub o kiepskim porno), a potem dopiero wyssać krew. Bowiem prawdziwy wampir lub wampirzyca powstaje, gdy krew zostanie wyssana z osoby, która nie odbyła jeszcze inicjacji seksualnej. Miał pan Hirano fantazję.

Gdy sytuacja robi się beznadziejna, pojawia się Alucard (im dalej w las, tym mniej przypadkowym wydaje się ten akronim), odziany w czerwień wampir z długą spluwą u pasa. W trakcie akcji ratunkowej policjantka zostaje postrzelona i staje przed trudnym wyborem – czy umrzeć, czy zostać wampirem?

Okaże się jednak, że to nie koniec kłopotów. Integra Hellsing, przywódczyni organizacji, zaczyna podejrzewać, że ktoś taśmowo tworzy wampiry, by te siały chaos.

 

Akcja mangi osadzona została gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Bohaterowie nie używają znanej nam technologii, ale w dalszych tomach pojawi się chociażby przekręcone logo z pewnymi łukami.

Anglia z mangi Hirano rządzona jest przez królową, wokół której skupione są różne organizacje i osobistości. Teren Wielkiej Brytanii jest podzielony – na danych obszarach dominuje ludność katolicka lub protestancka, co także doprowadzi do ciekawego starcia.

Bohaterowie są mocno pokręceni. Czytelnik na początku poznaje czworo, którzy będą pojawiać się w tomach następnych: potężnego i tajemniczego Alucarda, pierdołowatą policjantkę Victorię Seras, chłodną i opanowaną Integrę Hellsing oraz fanatycznego księdza Alexandra Andersena. Z czasem przyjdzie też poznać bliżej Waltera, lokaja Hellsingów, posługującego się w walce ostrymi sznurkami.

 

Miło jest wrócić do starych przyjaciół. Przeczytałam nieco już wiekowy tomik w trakcie zajęć i bawiłam się całkiem nieźle. Może żarty już tak nie bawiły jak kiedyś – w końcu przez te (heh) siedemnaście lat trochę świat się zmienił, ale nadal jest to historia, do której mam nie lada sentyment.

Jeśli lubicie klimaty zbliżone do „Draculi”, przemieszane nieco z zombie, sięgnijcie po ten tytuł.



Komentarze