Pamiętacie animowaną serię „Łowca dusz”, emitowaną na RTL 7
z dekadę temu? Ja do dziś mam do niej przeogromny sentyment i nie tak dawno
odświeżyłam kilka odcinków. Lubię wracać do opowieści, które mnie inspirowały i
zderzać je z obecnym postrzeganiem świata. Liczący 26 epizodów „Łowca dusz”
wciąż się broni. Muzyka zachwyca, przygody bohaterów porywają, a gagi śmieszą
(może mam dziwne poczucie humoru, ale jedzenie ciastka ryżowego okiem dalej
mnie bawi). Konsternację wywołują natomiast imiona użyte w polskiej wersji
językowej. Ok, może miana wymyślane postaciom są prostsze do przyswojenia
widzom z nadwiślańskiego kraju i nie są tak z czterech liter jak Szatan
Serduszko, ale quo polazłeś, tłumaczu z anime? Taikun? Fun Faze? Naza? Co tu
się odtłumaczyło?
Wiem, popełniłam wołanie na pustyni, ale musiałam.
W listopadzie 2021 za sprawą warszawskiego wydawnictwa
Studio JG na polskim rynku tytuł ten objawił się w formie komiksowego
pierwowzoru. W chwili pisania na rynku dostępne jest 9 tomów z 23. Czytelnicy
mogą zatem na nowo zejść z góry Kunlun i towarzyszyć bohaterom w przywracaniu
spokoju na świecie. Zdecydowanie nie odniosą wrażenia, że wchodzą po raz
kolejny do tej samej rzeki. Zaufajcie, nie dało się „upchnąć” wszystkich wątków
i postaci do serii telewizyjnej. Nie wiem, jak w porównaniu wypada nowsza seria
(z 2018 roku), bo tej za mocno się nie przyglądałam, ale też się nie łudzę, że
wyczerpali temat.
W starożytnych Chinach (takich zmodyfikowanych, więc proszę
sinologów o spokój) rozpanoszyło się zło. Dynastia Shang (nazywana też Yin)
chyli się ku upadkowi. Prosty lud głoduje i cierpi z powodu terroru. Cesarscy
żołnierze napadają na wioski i porywają tych, którzy mogą przydać się do
realizacji chorych pragnień małżonki władcy. Wcześniej było pięknie – młody,
zdolny i waleczny król Chu rządził sprawiedliwie do czasu, gdy pojął za żonę
piękną, lecz paskudną z charakteru Dakki. Od razu doprecyzuję, że charakter
jest błahym problemem wobec faktu, że kobieta jest potężnym nieśmiertelnym
bytem, przed którym inni nieśmiertelni czują respekt. I owa paskuda
hobbystycznie zmienia tożsamość i wychodzi za chińskich władców, byleby tylko
ciągle balować za hajs ludu. Do zainteresowań babska należą również wymyślne
tortury, choćby takie z użyciem rozgrzanych słupów. Nie, Dakki „dzień dobry” na
klatce by nie mówiła. Jej źle z oczu patrzy. Jej z pozoru uroczym siostrzyczkom
też. I obcisłe kostiumiki wizerunku nie ocieplą.
Tymczasem w domenie nieśmiertelnych, na górze Kunlun, Taikōbō
obija się na treningach. To zdolny, lecz leniwy uczeń mistrza Genshi Tensona.
Mimo że na początku sprawia wrażenie totalnego lesera, właśnie on został
wybrany do misji przez duże „m”. Otrzymuje on zatem teleskopowy biczyk (takie
nieślubne dziecko nauczycielskiego wskaźnika i słynnej „loli”) i zwój z
nazwiskami osób, które ma w imię równowagi sprząt… zapieczętować w specjalnie
przygotowanym do tego Świecie Bóstw. Bóg jest w swych niebiosach… Ok, nie ta
bajka (ale jak złapiecie nawiązanie, to uszanowanko).
Bliskim kumplem, a zarazem środkiem lokomocji protagonisty
będzie przeuroczy „latający hipcio” Spushan. Chłopaki wyruszą z nastawieniem,
że będzie to szybkie zleconko, fajrant i do domu, a przyjdzie im się z tematem
„bujać” kilkanaście lat (i 23 tomy mangi, o czym wspominałam). Łatwo nie
będzie. Szczególnie, że już na dzień dobry dostali „w ciry” od nosiciela
pierwszego nazwiska z listy. Taki niepozorny przykurcz z kotem (przprszm), a
jaki potężny troll.
Manga Ryu Fujisakiego (znanego polskiemu czytelnikowi dzięki
horrorowi „Shiki” wydanemu przez Waneko) to zakręcona historia fantasy, luźno
oparta na szesnastowiecznej chińskiej powieści „Fengshen Yanyi” (z tego, co
kojarzę, niedostępnej po polsku). Elementy komediowe mieszają się tu z
ilustracjami wymyślnego okrucieństwa i gnającą na przód akcją. Plejada
ciekawych, nieraz kuriozalnych i niejednoznacznych bohaterów przyciąga do
lektury. Studio JG szczęśliwie nie poszło w tę stronę, co mości tłumacz z
anime, dlatego też można się cieszyć kanonicznymi imionami i przydomkami
bohaterów. I nie czytać, jak gderam.
Z designami Fujisakiego nie zawsze mi po drodze. Stworzone
przez niego postaci poznałam za pośrednictwem animowanego serialu ze Studa
Deen. Bohaterów do wersji ruchomej zaprojektował Tadashi Kojima, człowiek
pracujący między innymi przy anime „Emma”. Z takim obrazem wyrosłam i ciężko mi się teraz
przestawić na te ogromne jak u klauna z cyrku buty. Próbuję usilnie, idzie tak
sobie.
Ogólnie z lektury pierwszego tomu „Łowcy dusz” wrażenia mam
pozytywne. Na kartach tomiku spotkałam kilkoro dobrze mi znanych bohaterów i
mogłam im się na nowo przyjrzeć. Staram się przyzwyczaić do kreski autora, co
idzie mi średnio, ale sięgnę po następny tom. Nie wiem, co prawda, kiedy to
nastąpi (bo egzemplarzy do recenzji nawał), ale z pewnością wkrótce. Tymczasem,
gdybyście się zastanawiali, czy po ten komiks sięgać, ode mnie łapcie
polecajkę.
Łowca dusz 1 (z 23)
Autor: Ryu Fujisaki
Wydawnictwo (w Polsce): Studio JG
Cena okładkowa: 29,99 zł
Moja ocena: 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz