Strażnik Piekła - czyli o trudnym dorastaniu

 

Ostatnio coraz częściej wracam myślami ku dzieciństwu, które przypadło na lata dziewięćdziesiąte. Wspominam wakacje u ciotki na wsi, ciemny las (przynajmniej takim się wtedy wydawał) i skrytą w głębi tego lasu mogiłę mieszkańców Łomży rozstrzelanych w czasie II Wojny Światowej. Przypominam sobie tę tajemniczość szumu drzew i wrażenie, jakie zrobiła na mnie wojenna opowieść dziadków. Nie ukrywam, że inspiruje mnie ona do dziś. Może nie przeraża, ale nadal wywołuje ciarki.

Historię egzekucji po raz pierwszy usłyszałam jako dziecko (jeden ma „Kaczkę Dziwaczkę”, drugi cóż…) i nie jestem w stanie teraz wyobrazić sobie, jak odebrałabym ją jako osoba dorosła. Paweł Krzysztof Polusik, pochodzący z Bolesławca autor ukrywający się pod pseudonimem Maks Dieter, zasłyszał natomiast opowieść powodującą gęsią skórkę pod koniec studiów. Początkujący wówczas literat poszukiwał zatrudnienia i możliwości szlifowania warsztatu. Nie spodziewał się jeszcze, że nieopodal rodzinnej miejscowości odnajdzie prawdziwy skarb, który po latach przekuje w powieść. Tę właśnie powieść trzymam przed sobą i pozwólcie, że Wam o niej opowiem.

 

Protagonistą „Strażnika Piekła” jest dwunasto-, może trzynastoletni Maciek. Chłopak właśnie rozpoczyna wakacje po klasie szóstej. Nie wchodzi w ten czas z głową wolną od problemów. W poprzedzającym roku stracił matkę i opuścił się w nauce, o co ojciec nie jest w stanie go winić z wiadomego powodu.

Chłopak spotyka się wraz z przyjaciółmi: nieco otyłym Piotrkiem zwanym Porkim, Krzyśkiem Konarskim, nazywanym z powodu wady wzroku „Ślepym” oraz Wojtkiem „Tyką” Tyszkiewiczem. Razem włóczą się w okolicach Zimnika, jeżdżą rowerami i realizują mniej lub bardziej szalone pomysły – jak to dzieciaki spędzające lato w małych miejscowościach w latach dziewięćdziesiątych.

Jednym z pomysłów na zabicie nudy jest rzucanie sobie wyzwań. Wiadomo, nie tylko dorośli lubią sobie coś wzajemnie udowadniać. Dzieciaki też się w to bawią. Dlatego też chłopcy postanawiają włamać się do tajemniczej leśnej chatki, gdzie mieszka mężczyzna przezywany po prostu Starym Dziadem. Mężczyzna żył tam praktycznie od zawsze i jego jestestwo obrosło w wiele legend.

Czwórka bohaterów nie jest jeszcze świadoma, w jakie bagno władują się przez durne wyzwanie: wykraść coś z domu samotnika i wrócić do reszty, by pochwalić się łupem.

„Strażnik Piekła” to bardzo ciekawa opowieść o walce o przetrwanie. Szczególnie wtedy, gdy główny zły opowieści okazuje się „małym Mikim” w obliczu czegoś o wiele groźniejszego. Trochę mądrze dawkowanej grozy.

To także zahaczająca o realia II Wojny Światowej historia grozy zawierająca motywy obozowe. Ale nie tylko. Ta książka to chyba przede wszystkim opowieść o dorastaniu, budzących się młodzieńczych uczuciach i pokonywaniu wszelkich przeszkód, nieważne jakie kłody rzuci pod nogi życie (lub jakie sami sobie nieraz w durny sposób podłożymy).

Autor w wielu wypowiedziach napomyka, że w trakcie pisania tej książki inspirował się Stephenem Kingiem. Nie ukrywam – to sprawiało, że przez dłuższy czas nie sięgałam po „Strażnika Piekła”. Nie uważam się bowiem za fankę Stefka Króla. Próbowałam go czytać wielokrotnie – bardzo szybko odpadłam na pisanych z Owenem Kingiem „Śpiących królewnach”, nie chwyciła mnie „Carrie”, znudziło „Lśnienie”, a napisany pod pseudonimem „Chudszy” zniechęcił totalnie do sięgania po inne teksty autora zwanego Mistrzem Horroru.
Nie wiem, może dlatego początek opowieści szedł mi jak po grudzie, ale ledwo tylko Stary Dziad zaczął snuć opowieści, przepadłam na dobre.

 

„Strażnik Piekła” wydany został w trybie self, czyli takim, w którym autor sam jest sobie wydawcą i koordynuje proces narodzin książki. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ nie zauważyłam w książce rażących baboli, a niektórzy czytelnicy właśnie selfom przypisują niechlujność wydania. Serio, „Strażnik Piekła” został wydany o wiele staranniej niż niektóre książki w standardowym modelu wydawniczym, jakie przyszło mi czytać.

 

„Strażnik Piekła” jest lekturą wartą podjęcia. Jeśli tak jak ja wychowywaliście się w poprzednim stuleciu i uwielbiacie opowieści z dreszczykiem, sięgnijcie po tę książkę. Może uruchomi ona kilka wspomnień, może wywoła uśmiech na twarzach. A jeśli nie pamiętacie tamtych czasów, a lubicie ciekawie skonstruowane postacie, sięgnijcie po ten tytuł.

Ja tymczasem zacieram powoli łapki na „In nomine diaboli”, gdzie realia XVII-wiecznej Małopolski zderzone są z grozą. Książka jest obecnie w druku, ale z pewnością dam Wam znać, gdy dostanę ją w swoje łapki. Tak, kupiłam ją w przedsprzedaży, bo po lekturze jednego z opowiadań i powieści Maksa jestem w stanie w ciemno stwierdzić, że autor „umie w literki” i ponownie mnie porwie.

 

Strażnik Piekieł

Autor: Maks Dieter

Liczba stron: 437

Cena okładkowa: 43 zł

Moja ocena: 8/10

 

 


Komentarze